czyli bitki wołowe a’la FMC FL330
(Tekst z rysunkami znajduje się w pliku PDF)
W każdym kręgu kulturowym są ortodoksi. Tych z naszej grupy ześwirowania z góry za ten artykuł przepraszam i oświadczam jednoznacznie, iż pozwy sądowe przyjmuję wyłącznie w środy po 1530LT, gdy schodzi ze mnie ciśnienie klątwy poniedziałku.
Kiedyś podczas przyjemnej pogawędki podczas lotu, jeden z moich pilotów stwierdził, że musi przerwać konwersację, bo musi iść tam, gdzie każdy czasem chodzi. Oczywiście powiedział to w sposób przyjazny i cywilizowany, jak to na członków Zarządu przystało.
Myślę – mus to mus. Ale czemu kobiety nie chcą o tym gadać?! Mniejsza o to. Pomyślałem – hmm... FL330, UNI... w sumie, rozumiem chłopa. Że było ok. 12.30 LT, akurat tylko dwie godziny miałem z rana w pracy, mówię do siebie – co tu będę tak sam siedział – poszedłem po ziemniaki, nóż do obierania warzyw i do roboty. Nóż ze sklepu gdzie byle deska nazywa się UKLENGLUKENKLUGENBLUCK i wymyślił ją znany stylista rzeczywistości LARS VON TRAUMENTRIER - i zacząłem obierać bulewki na obiad siedząc w kapitańskim fotelu na przelotowej do Belgradu. Tłumaczyłem to sobie – przecież jestem w kokpicie, widzę przyrządy, Bluetooth na głowie – w razie gdyby jakiś bezrobotny lub emerytowany CTR nagle się pojawił – odpowiem, jak zacznę nieopatrznie spadać – zareaguję, jak wylecę z korytarza – skoryguję. Bezpiecznie. I tak narodziła się nowa świecka tradycja. Biki wołowe na przelotowej (w Radzie Zakładowej).
Zaraz ktoś powie, że to bluźnierstwo, zaprzeczenie idei i wyśle mnie przed Trybunał VACCu. Dobra, pogrążę się zatem jeszcze dalej. Stałem się swego czasu użytkownikiem używanego zdezelowanego tableta Fujistu Siemens model ST5032D z dotykowym ekranem na rysik. Potem wpadłem na pomysł zainstalowania na nim VasFMC, po lekturze licznych artykułów, ponoć można nim sterować zdalnie z innego kompa. Wynik tego równania łatwo przewidzieć. Jaki to wynik?
Oczywiście są nim soczyste, aromatyczne bitki wołowe w pysznym sosie własnym – to te jeden z tych smaków obiadów Waszej Mamy, który chcielibyście zakląć w orbitującą w waszej gębie gumę do żucia. Trzeba niestety poświęcić im wiele uwagi i czasu. Zatem – co i jak?
Raz – sprzęt. Rzeczony tablet z Win7 i WiFi plus wersja standalone VasFMC, w kokpicie zaś XPSP3 z GPSoutem i WideFsem serwerem. Wygodne – bez kabli. Można iść z tym do kuchni. Bajer!
Dwa – składniki. Mięso wołowe – im jaśniejsze tym lepiej, poproś by pokroili w sklepie, mają lepsze noże, ostrzą je z umiłowaniem i namaszczeniem, a facet który uwielbia ciepełko krwi spływającej po dłoniach czyni to z podnieceniem (w centrum katolickiej propisowskiej wsi!), poza tym wiedzą w jaką stronę kroić wołowinę (to nie jest obojętne, tak samo jak facing west lub east przy wypychaniu). Ja robię zawsze ilość na minimum dwa obiady za jednym gotowaniem – więc proponuję 10 plastrów, to będzie ok. 1kg. W związku z obowiązującą w naszym kraju orientacją pozytywną rządu Donalda, powiem tylko, że zapłacicie tyle co wszędzie i nie ma się co oszukiwać, że może być taniej. 38 zylka jak w mordę strzelił. Ale co tam – jak często jadacie bitki wołowe? Dalej – 4 jak najmniejsze ogórki kwaszone, 5 dużych plastrów boczku parzonego, dwie dorodne cebule, 2 marchwie, pół selera w paski, 1 pietruszkę korzeń, kilka źdźbeł (co to k.... za słowo!) pietruszki natki, 3 liście laurowe, 4 ziarnka ziela angielskiego, pieprz w młynku koniecznie, dwie kostki bulionu wołowego do rozpuszczenia w dzbanku szklanym FRAGILENKLUGENBLUCK. Pokrojone plastry wołowiny włożyć do szczelnej siatki plastikowej i wsypać ok. 1 szklanki mąki. Zawiązać i wytrząść jak w turbulencjach typu SEVERE. Czyli bez szaleństw, ale zasadniczo pobieżnie. Jak z Zofią. W każdym razie trząść tak długo, aż poczujesz się jak Hoffander. Chrostowicz znaczy. Rozgrzać na patelni powlekanej substancją o nazwie TELFONGLUKENBLUCK olej z pierwszego tłoczenia (no w każdym razie nie stosować tego po przebiegu większym niż 80 000 km) i naprawdę na wysokim oleju opalić, spalić i położyć bitki do ujęcia. W tym czasie skoordynować bulion wołowy, zachowując separację z własnym dzieckiem – RODZICU PAMIĘTAJ – DZIECKO W KUCHNI TO SKARB (czy jakoś tak) - oraz przygotować naczynie o nazwie BRYTWANNAKLUGENBLUCK do duszenia bitek, i tam zapodać pokrojone warzywa i przyprawy zalać pół litrem (!) bulionu, podgrzać, nie gotować. Fest przybrązowione bitki wrzucić do brytwanny, oprószyć obficie pieprzem z młynka (do tego etapu zero soli – powoduje korozję nawet ocynku!), zalać całość po brzegi bitek bulionem, dolać 1 pełną szklankę czerwonego wina wytrawnego, najpierw posmakować, czy aby nie mdłe - lub samorodnego – posmakować dwa razy – ma być wyraziste, może być mocne. Jak jest zima, musi być zimno. Wozem jestem. Przykryć, sprawdzać co 15 minut na małym ogniu (indukcji) wg dedukcji. Ale nie ma za co pani kierowniczko.
To tego typu bitek najlepiej nadaje się wolne przedpołudnie, córeczka baraszkuje ze świnką Peppą z biedry, ułożycie pościel, zmyjecie pozostałości po wieczorze, pozbieracie zabawki i duperele. Połowinka jak wróci z roboty będzie kontent niczym Donald z Mażin po zawarciu porozumienia z „Chłopami” w sprawie emerytur. Chrsyste – zostało mi 35 lat wyroku... Toż to jak dożywocie. I ja uczę WOS... No nieważne – obiad pachnie jak u mamy, smakuje jak u mamy, córeczka rozbawiona, mieszkanie sprzątnięte... cud chłop – nie mąż. Każda tReściowa to powie. Moja mówi. ;)
Cóż, lot non stop monitorowany, pozycja, wysokość, punkty, radio via BT, w każdym momencie – krojenia warzyw, klepania biednych bitek czy smakowania winka – dostęp do wszystkich map – od terminal po enroute – wszystko pod ręką i to na kuchennym stole. Jak mają kurna takie bitki nie smakować? Jak ma się taki lot nie udać?
Co to ma wspólnego z realem? Na miłość boską – nic. Ale jak mawiał pewien klasyk: „Przydałoby się trochę finezji i polotu w tym smutnym jak... „ . Absolutnie nie narzekam na brak wrażeń na VS, nawet sam sobie organizuję ogólnopolskie eventy proceduralne, o których wiem tylko ja... ;) . Wrażenia dają mi moi kursanci z KSP – gdzie jestem ATC od GND po CTR i robię rzeczy, które Sokoła przyprawiłyby o ślepotę. ;)
Ale Panowie – za bitki mamy – WSZYSTKO!
Autor: Adrian Klawikowski