Różne mamy preferencje co do destynacji, typu maszyn czy „klimatu” lotów – to fakt bezsprzeczny.
Jedni lubią słoneczne Kanary z ich perfekcyjnymi, płatnymi sceneriami i potrafią latać między nimi 2 tygodnie, wynagradzając sobie w ten sposób to, że nie mogą tam być w realu lub byli, ale dawno. Drudzy uderzają w zatłoczone porty europejskie, bo dla nich liczy się ruch, tłok, stres i frankfurterki lub bawarska sałatka ziemniaczana. Trzeci, nie wiedzieć czemu, zapuszczają się daleko na wschód, jak by czekali się na pojawienie tajemniczej mgły albo szukali tam zdrady o świcie. A, zapomniałbym – są jeszcze tacy, co albo nie mogą spać i zapuszczają się przez bajoro do kraju w którym wolność zastąpiła walka z „terroryzmem”, a średnia waga paxa wynosi 180kg, albo też do Afryki – nie wiem po co – w poszukiwaniu k... Stasia i Nel? Toż oni w przyszłym roku będą obchodzić 115 rocznicę ślubu! Co? To nie było małżeństwo? Nie wiem, chyba przespałem tę lekcję... Nieważne.
Wybór maszyn – jak się zdaje – to też sprawa podszyta jakimś podtekstem. Pierwsi nie użyją nic innego jak chudego Benka i oddadzą za to własną żonę, teściową i kochankę. No, może tę ostatnią nie. Nie są w stanie przyznać, że najlepsza maszyna to Arbuz, bo lata jak ta lala, a Ci którzy ich używają są kolesiami-git i koniec, bo teraz by się po prostu wygłupili. Ale co tam. Drudzy wolą kolosalne, nieporęczne, ale w ich mniemaniu, majestatyczne – szerokokadłubowce. No cóż, one przynoszą największe zyski, więc w ich temacie się nie wypowiem. Pozostali latają wiatrakami, bo muszą, bo im stopień nie pozwala latać czymś normalnym – to tak jak by mieć prawko tylko na malucha, a w garażu mieć B320. Upssssss... przepraszam – BMW 320 – i nie móc nim pojechać zaszpanować pod dyskoteką.
Klimat lotu to już w ogóle histeria. Niektórzy pewnie gadają coś do słuchawek, wmawiając sobie, że mówią do pasażerów za ich plecami. Pal licho, że za plecami jest... ściana. Betonowa. Inni szukają w sieci utrudniaczy, co im wyłączą awionikę, oderwą lotkę, albo w ogóle wszystko wyłączą, z zasilaczem ATX komputera włącznie. No cóż, to tak jak by poprzecinać 5 losowo wybranych kabelków pod maską samochodu i czekać, czy może w trakcie jazdy do pracy „coś się wydarzy”. Masakra jakaś! Jest jeszcze ekipa, co na przelotowej struga „bulewki” na obiad. No tak, jakieś 70% populacji zawodowej kapitanów to robi. To znaczy struga. Wariata.
Czego by jednak nie mówić – wszystkim, z takich czy innych powodów, lata się świetnie i tego się trzymajmy – funu na miarę naszych potrzeb i możliwości.
W związku z powyższym zapraszam Was na lot nie do wyglądających jak z bajki krajobrazów Karaibów, ani do gigantycznego Fraknfurtu, ani też na Krym, gdzie nie raz zdradzono, nie tylko nas i nie tylko o świcie. Zapraszam was za to na kółko bałkańskie – Gdańsk – Belgrad – Sofia – Gdańsk.
Dlaczego tak? Bo tak. Fajne darmowe scenerie ze świetnie oznaczonymi drogami, systemami parkowania, ładnymi światłami. Dwa – oba lotniska dobrze oprzyrządowane – nie zależnie od kierunku wiatru będzie więc ILS. Trzy – strony VACCów czytelne, przystępne, z kompletami dokumentacji. Cztery – najdłuższy z odcinków nie przekracza znacząco 2 godzin. Dodatkowo LYBE baaaardzo często obsadzone. Można lecieć i fuu Benkiem i aja Arbuzem, masochiści mogą spróbować wiatrakami, można małym i dużym. No wszystko można, chyba, że na I-CE jesteś. Wtedy jedyne co możesz, to... pozazdrościć i popatrzeć:
Odstawcie banany z Karaibów, tam tylko kręte drogi, na wpół wygasłe wulkany i pełno „atrakcji” turystycznych za jedno euro. No chyba, że łączycie lot z opcją All inlusive – wtedy zrozumiem, bo można podpiąć się do byle barku i potem to już wszystko jedno. Tylko czemu 1500 nm od domu, skoro monopolowy pod płotem?
Dajcie Stasiowi i Nel, gdziekolwiek w tej Afrycie siedzą, święty spokój – w ich wieku jedyne co im poprawia nastrój do kilogram dosypanego do ognia opium albo równie dobrze działającego odchodu równie dziwnego afrykańskiego stworzonka, co go już po spojrzeniu w oczy można rozpoznać, że ma nie po kolei w głowie.
Nie latajcie do zachodnich sąsiadów, bo co zrobicie jak wam marszałek powie „HALT!”? Zresztą prawdziwa nazwa jego funkcji to Oberstgruppenboeingairbusführer, więc nie ma się co oszukiwać, że witają tam was z otwartymi rękoma.
Dajcie sobie spokój ze wschodem – i tak każdy lot – udany czy nie – to będzie wina Tuska.
Lećcie za to do Belgradu albo Sofii, produkują dobre wino – tanie, ale nie na tyle, żeby doprawiać je siarką, dobre w smaku, a jak nie przesadzicie, to jutro może być ciut przyjemniejsze niż Karaibska plaża pełna niemieckich turystów albo ruskich współpracowników Tuska, których obsługują afrykańscy oprawcy Stasia i Nel.
Do miłego!
Sceneria: