Była 0407LT 20 maja 2011 roku, kiedy miałem szczerą ochotę zabić moją komórkę ciosem, który powaliłby samego Pudziana, naszego domorosłego mistrza MMA. Chwilę zabrało, zanim zorientowałem się, dlaczego o tej porze dnia, kiedy lwia część populacji przewraca się na drugi bok – ja muszę wstawać. Zorientowałem się jednak, że oni też już wstali, że trzeba jeszcze spić szatańsko mocną kawę i jej podwójnie mocną siostrę wlać do termosu, co go przygotowałem kilka godzin wcześniej wraz z lekko wczorajszymi bułkami, poprzekładanymi półcentymetrowej grubości plastrami sera obsmarowanego obficie miodem z kaszubskiej pasieki spod Tuchlina. Za dziesięć piąta znalazłem się pod bramą Gimnazjum i doznałem olśnienia – nigdy nie widziałem go tak pięknego, skąpanego w gęstej, porannej mgle koloru jasno sinego. To jedno z tych zjawisk meteorologicznych, co je lubimy, bo wróży piękny dzień. A czy może być coś piękniejszego niż piękny, słoneczny i ciepły dzień? Może – piękny, słoneczny i ciepły dzień spędzony na lotnisku, i to nie w znaczeniu zatłoczonego terminala albo zardzewiałego płotu w punkcie sputerskim, ale płyty, hangarów i wieży. No bajka. Oni – a było ich sześć sztuk – członkowie Koła Symulacji Lotniczych – równie niewyspani co ja – czuli to samo.
Z trzyminutowym spóźnieniem pojawił się bus, zaś o 0511LT opuściliśmy Sierakowice. Nawigacja zakomunikowała, że przed nami 288km drogi do Poznania, a kierowca spytał, na jakie zawody jedziemy, bo skojarzył jednakowe koszulki KSL z drużyną sportową. Coś mu tam opowiedziałem o naszych planach, a on po godzinie tłumaczenia stwierdził, że w sumie to musi być bogaty sponsor, że funduje nam bilety lotnicze na zawody sportowe. Cóż, tłumaczenie na czym polega wirtualne lotnictwo między 5 a 6 rano nie wyszło mi najlepiej. Przeszliśmy zatem na bezpieczniejsze tematy – zdrady o świcie, tajemniczej mgły czy też kondycji polskiej służby zdrowia.
Droga minęła spokojnie i około 1000LT zajechaliśmy na Bukowską 285 pod terminal GA Portu Lotniczego Poznań-Ławica, gdzie przywitał nas Marcin Okoń, ATC z tamtejszej wieżyczki, za którego to sprawą się tam znaleźliśmy. Był on także naszym przewodnikiem po zakamarkach lotniska. Bus pojechał do bram, a my poszliśmy do bramek, gdzie przywitał nas Dyrektor SOL i jego podwładni: funkcjonariusz dwunożny i czworonożny – patrz fot.1.
Obaj byli bardzo mili, ale oczywiście największe zainteresowanie wzbudził ten ostatni, bo wszyscy chcieli poznać jego możliwości w akcji, co też się stało. Jeden z chłopaków z KSL, co się zgłosił na ochotnika był „ofiarą”. Po akcji stwierdził, że już niczego w życiu nie zrobi na ochotnika. Ot, profilaktyka antyuzależnieniowa. Muszę to przemycić do Gimnazjum.
Jakeśmy już kontrolę szczęśliwie przeszli, bo nie licząc drobnej kontrabandy w postaci różnej maści aparatów fotograficznych, komórek i jednej kamery nic przy nas nie znaleziono, udaliśmy się do naszego busa i w towarzystwie Marcina, Pani strażnik SOL i przedstawiciela Firmy WINDROSE udaliśmy się na północną część lotniska, na byłą wojskową płytę, co ją teraz cywilni dostali do użytku, gdzie WINDROSE przygotowała do pokazu i zwiedzenia perełkę Cessnę Citation (fot. 2).
Pan Maciej Walkowiak, Kierownik Oddziału Poznań Firmy Windrose przybliżył realia pracy firmy, opowiedział o flocie, przedstawił Ceśkę i oprowadził po jej wnętrzu członków KSLu, którym z wrażenia opadły szczęki. Jedną z konkluzji z wyjazdu, ustaloną w drodze powrotnej, było stwierdzenie, że w następnym konkursie na kokpit nie będziemy budowali kokpitu, tylko kabinę pasażerską, taką jak na fot. 3.
Jakoś ani nasz przewodnik, ani strażnik SOL nie chcieli zrozumieć, że my już nie musimy jechać nigdzie dalej, że możemy tutaj zostać. Cóż, czas nas niestety gonił. Kolejnym punktem programu była stacja Lotniczego Pogotowia Ratunkowego z Eurocopterem w roli głównej.
Wspaniała maszyna, w pełnej gotowości, pełna nowoczesnej awioniki, Glass cockpit i pełne wyposażenie medyczne. Jak by tego było mało świetna załoga, która nie miała przed nami żadnych tajemnic.
Czas gonił wciąż do przodu, ale oto zdarzył się cud – cofnęliśmy się do poprzedniej epoki.
Młodzi byli wybitnie zainteresowani, bo z maszyny naprawdę bił duch poprzedniej epoki, nie tyle w sensie realiów PRLu, ale klimatu prawdziwego latania. Wystarczył rzut oka na kokpit czy uścisk ważącego 5 kg drążka, by zrozumieć w mig, o co chodzi.
Reflektor wypalający trawę z bliska pobudził u co niektórych wyobraźnię i wybitnie ich zaciekawił, bowiem pojawiły się komentarze typu „Ty, ale jak byś go do skutera przyczepił...”. No no, ksenon normalnie, do potęgi N.
Co by ugasić rozpalone wyobraźnią głowy, udalim się do źrodeł. Bynajmniej nie wód, ale piany. Dodajmy do tego – źródeł na kółkach.
Oddana do użytku w zeszłym roku stacja ratownicza zrobiła na wszystkich mega wrażenie. Podobnie jak maszyneria czy zjazdy po przysłowiowej rurze, a, że był akurat dzień konserwacji sprzętu, mieliśmy do wszystkiego dostęp z bliska. Stacja i jej pracownicy są już gotowi na EURO2012, co do czego nie mieliśmy z resztą wątpliwości.
W tym samym budynku, na jego zachodnim skraju znajduje się Centrum Operacyjne Dyżurnego Portu. Serce lotniska i kopalnia wiedzy o jego funkcjonowaniu. Pytań było co niemiara, konsultacje map i obserwacja ruchu – wszystko jak w zegarku. Chyba właśnie to zrobiło na wszystkich największe wrażenie – koordynacja działań i wszystko jest tam, gdzie powinno. Szacun.
Ciepło nas zmęczyło, nie licząc 4 godzinnej bieganiny, bo program Marcin napiął do granic separacji. Chwila wytchnienia i udaliśmy się na do biura odpraw i na „wieżyczkę”. Wszyscy zgodnie przyznali, że z dołu wydaje się niższa.
Wygodne siedzenia, sklimatyzowana do znośnego dla organizmu człowieka poziomu sprawiły, że zmęczony drogą i tempem zwiedzania Karol (członek KSL) ... zasnął na chwilę. Aleśmy go wyrzucili na balkonik i... obudził się... ze strachu przed 25 m przestrzeni pod sobą. Marcin czytelnie i w wielkim, akceptowalnym dla naszego poziomu wiedzy, skrócie opowiedział o pracy kontrolera, opisał przyrządy, wyjaśnił czym się zajmuje TWR. Od pasków, przez oświetlenie, aż po voice ATIS, co go jeszcze nikt, prócz nas nie słyszał ;) .Nie musiał długo mówić, zważywszy że odbywał się ruch i mogliśmy na bieżąco śledzić co się dzieje. A to kołowano przez A ku naszej uciesze, a to parking przed nami dla naszych obiektywów i temu podobne.
Kolejnym punktem miało być zbliżanie, ale że mieliśmy i tak ponad godzinę opóźnienia spowodowaną tysiącem pytań i minut dla reportera, przed sobą prawie 300 km drogi i perspektywę „zjeścia” obiadu w zaprzyjaźnionym barze mlecznym – odpuściliśmy APP. Nie żałujemy, bo to idealny pretekst, by pojechać tam znowu. Od wschodu piętrzyły się CB, doświadczyliśmy tego potem w drodze, bo taki grad nawalał, że musieliśmy się zatrzymać. Potem musieliśmy się zatrzymać jeszcze raz, bo pan sympatyczny twierdził niezbicie, że jechaliśmy 106, gdzie było 80. Ja mu na to „Panie władzo...”, a on, że „Władza jest na wiejskiej!”. Ja mu na to „Co to za władza, co zdradza o świcie...” Ten się spojrzał, uśmiechnął, oddał dokumenty i ostrzegł, że na 44 suszą. Ufff, trafiliśmy na... ;) wyrozumiałego policjanta.
Dziękuję w tym miejscu Marcinowi Okoniowi, za to, że od pół roku chodził, suszył głowę gdzie i komu trzeba, bo to wcale nie takie oczywiste, że wpuszczają nie wiadomo kogo, nie wiadomo skąd wiadomo gdzie. Dziękuję też Szefowi Ochrony Portu (przepraszam, nie zapamiętałem nazwiska), że nam to umożliwił ze swojej strony, bo nie musiał. Obaj Panowie oraz wszyscy, których spotkaliśmy nie szczędzili czasu i gardeł, ani swoich maszyn, by nacieszyć rozświetlone oczęta młodych, głodnych wiedzy i wrażeń „lotników”. Moje pewnie też świeciły, bo to pierwsze tak bliskie spotkanie z portem lotniczym. Wdzięczność młodych jest wielka, mimo, że sami za duzi nie są. Niebawem fotki zawisną na naszej ścianie pamięci w symulatorowni, a dla chętnych zbiór pod linkiem tutaj.
Do miłego!